Image00032
Cała ekipa teatralna na scenie (fot. Wiktor Chicheł)

Recenzja: Pilecki, czyli „to co w życiu ważne jest”

Co o tym sądzisz?
+1
1
+1
0
+1
4
+1
0
+1
0
+1
1
+1
0

W dniach 7 oraz 9 marca odbyły się trzy przedstawienia pt.”Rotmistrz Pilecki – Żołnierz Niezłomny” w Katolickim Centrum Nauki i Kultury w Śremie, którego reżyserem był wicedyrektor Zespołu Szkół Katolickich – Jakub Kozikowski.

Nasza redakcja, piórem kolegi Sebastiana Witasiaka, już zdążyła zrelacjonować spektakl „Pilecki” wcześniej, lecz ja nie zamierzam tego robić. Pierwotnie chciałem iść tylko zobaczyć i w ten sposób docenić, iż takie wydarzenia odbywają się w Śremie, a zarazem oddać hołd temu męczennikowi za Polskę oraz Wiarę Chrystusową. Jednak poczułem przed samym rozpoczęciem, że to zbyt ważne, by zostawić bez komentarza. Wraz z trwaniem przedstawieniem dojrzewała decyzja o stworzeniu recenzji spektaklu. 



Pomysł na tytuł powstał bardzo wcześnie, już na początku przedstawienia. Jest to także nawiązanie do piosenki Krzysztofa Krawczyka o tym samym tytule, co słowa w cudzysłowie. Dla mnie to kwintesencja życia Pileckiego – jego wartości, które pokazały całemu światu, że podczas naszej podróży na tym świecie jest coś więcej niż szczęście, bezpieczeństwo i dobrobyt. Samo życie, jako sama egzystencja, nie ma sensu, kiedy zagrożone są: wiara, ojczyzna, rodzina czy ideały. W takich sytuacjach naradza się tchórzliwość, a nie walka o najwyższą wartość – życie. Jednak na koniec miałem zagwostkę po pięknej refleksji Ks. Kanclerza Ryszarda Adamczaka:

„Jeden człowiek, jedno życie, a ile może dać innym ludziom, ile dobra”

Tytułu nie zmieniłem, lecz chcę podkreślić głębię tego przesłania śremskiego kapłana.

Już pierwsza scena spektaklu zwiastowała, że będzie on poruszał ważne kwestie społeczne. Ukazano bowiem typowe, polskie małżeństwo z dużego miasta, czyli tzw. młodzi, wykształceni i z wielkich ośrodków. Oni niestety zazwyczaj patrzą tylko na rzeczy materialne i bohaterowie przedstawienia właśnie przyszli do archiwum po wiadomości o dziadku, by uzyskać korzyści finansowe. Przez przypadek mężczyzna zauważył książkę o Witoldzie Pileckim.

Ach stare czasy… trzeba żyć do przodu, a nie wspominać co było kiedyś…”1

Tym sposobem wychodzi, iż pracownik archiwum opowiada im o Pileckim oraz próbuje zmienić ich sposób myślenia. Powiedział im ważne słowa:

„Ludzie kształtują czasy. Czasy się same nie kształtują”

Dialogi tej pary z archiwistą będą się przeplatały wraz ze scenami z życia polskiego bohatera.

Podczas pierwszej z nich, kiedy Pilecki jako młody chłopak walczył na barykadach Wilna podczas wojny polsko-bolszewickiej. Był on wtedy w oddziałach harcerskich. Już wtedy koledzy uważali go za bardzo oczytanego. Podczas rozmowy zasugerował przyjacielowi:

„[…] poczytaj Tomasza A Kempis… napisał: w godzinie Sądu nie zapytają nas, czyśmy dobrze przemawiali ale co robiliśmy… nie cośmy czytali ale czy żyliśmy po Bożemu”

Tyle mądrości życiowej w tym jednym cytacie z czasów średniowiecza. Pilecki brał sobie słowa tej książki na poważnie i tak żył do końca. 

Kolejna scena ukazywała spokojne czasy II RP, które Witold spędzał z żoną Marią i dwójką dzieci: Andrzejem i Zofią. W czasie rozmowy z ukochaną główny bohater swoimi odpowiedziami przekazywał wartości nadrzędne.

„Pamiętaj, że są sprawy najważniejsze: Ojczyzna… Niepodległość…”

Ponadto przypominał o przykrej rzeczywistości, kiedy na pytanie żony:

Skąd Ty się wziąłeś?

Z Wileńszczyzny Maryś, z Wileńszczyzny

– odpowiedział.

Tej samej, która od 1939 roku poza polskimi granicami, gdzie nadal nasi rodacy mieszkają. Te słowa mogły pozostać bez żadnej rekacji tak naprawdę, lecz naprawdę trafiły gdzieś w serce, które odczuło ból i tęsknotę za „tamtą” Polską.

Bardzo ciekawa i zarazem intrygująca była artystyczna wizja napaści na Polskę i II wojnę światową. Kilkanaście postaci ubranych w jakieś „masońskie”, „sekciarskie” szaty wykonujące różne tańce czy schematy zachowań. Były one niczym demony zła, śmierci, zniszczenia. To było coś nowego i świeżego. Gratulacje za pomysł dla reżysera Jakuba Kozikowskiego. Wsparcie finansowe starostwa na pewno nie poszły na marne.

Czas II wojny światowej to Witold Pilecki, który nie myśli w ogóle o własnej osobie. Dla niego liczy się ojczyzna i drugi człowiek. Nie czekał aż inni coś zrobią, tylko już na początku listopada tworzył Tajną Armię Polską do walki z Niemcami. Decyzja o pójścia na ochotnika do Auschwitz to chyba najodważniejszy czyn w XX wieku i to popełniony z własnej, nieprzymuszonej woli. Dialog bohatera z przełożonym Włodarkiewiczem ukazywał sposób myślenia Rotmistrza. On już w Warszawie nie był potrzebny, tylko w środku piekła, by wyciągnąć rodaków z obozu oraz jak najwięcej informacji, by poinformować Aliantów. Niestety potem okazało się, że Zachód miał to w głębokim poważaniu i prowadził własną politykę, nie zważając na dane od Polaków. W Auschwitz stworzył konspirację, był podporą dla współwięźniów i pokazywał, jak jedna osoba może wiele zrobić dla innych.

Podczas scen z pobytu w Auschwitz świetnie, iż użyto do opisu życia obozowego “Raportów Pileckiego”.

Naprzeciw nas makabryczny obraz: stojące szeregi bloku nr 13 które wyrównywał blokowy Krankemann stosując radykalny środek – wprost nożem. Krankemann miał obowiązek wykańczać możliwie prędko przydzielanych mu prawie codziennie więźniów; Jeśli się ktoś nieopatrznie wysunął parę centymetrów wprzód, to Krankemann wbijał mu noszony w prawym rękawie nóż. Ten zaś, kto przez zbytnią ostrożność cofnął się trochę za wiele, otrzymywał od przebiegającego szeregi kata – cios nożem w nerki

– pisał Rotmistrz.

Po ucieczce z niemieckiego obozu koncentracyjnego nie zaprzestał walki i trafił do Kedywu Armii Krajowej, walczył w Powstaniu Warszawskim, by w końcu trafić do kolejnego obozu. To go nie złamało. Kiedy Amerykanie wyzwolili Polaków i trafił do Włoch cały czas myślał o rodzinie, która została w zniewolonym kraju, tym razem już przez Sowietów. Znakomicie przedstawiono to rozmową Pileckiego z gen. Andersem. Tutaj Karol Krzysztofiak dość humorystycznie ukazał dowódcę II Korpusu, głosem niczym Gomułka i temperamentem ubeka podczas przesłuchania. Domyślam się, iż chciał odegrać poważnego, posępnego generała, lecz to nie Anders. Ciężko sobie tak wyobrazić tę rozmowę, ponieważ polski oficer wiedział z kim rozmawia. Chociaż z drugiej strony, dzięki temu, Tomasz Wechmann mógł się wykazać grą aktorską pokazującą pasję i stanowczość w działaniu “Ochotnika z Auschwitz”.

Nastaje ostatni etap w historii niezłomnego żołnierza z Wileńszczyzny – konspiracja antykomunistyczna w organizacji “Nie” i śmierć z rąk komunistycznych oprawców. Po krótkiej opowieści archiwisty, który wprowadził do tematu, przychodzi chyba najlepsza scena – przesłuchanie. Tymoteusz Kowalski grający ubeka świetnie “odpalił” z wrzeszczeniem na Pileckiego, po wcześniejszym powaleniu przez kata. Z drugiej strony Wechmann zachował spokój Rotmistrza i jego cięte riposty wobec przesłuchującego. Ukazany został brutalizm rzeczywistości Rakowieckiej, a także niezłomność postawy “Witolda”.

Kolejna scena, która odbywała się w domu Pileckich pokazała dramaty “rodzin wyklętych” skierowanych na margines społeczny ze względu działalności zazwyczaj ojca. Zofia opowiada matce o prześladowaniach w szkole. To wszystko jest przepełnione bólem rozłąki i niezwykłą tęsknotą. Bardzo ciekawe było przeczytanie przez narratorkę treści listu z prośbą o ułaskawienie męża. Publiczność mogła usłyszeć jak matki, żony, siostry musiały się upadlać w tych tekstach, kłamać niezgodnie z własnym sumieniem, by przekonać sowieckie serce Bieruta. Następnie pokazano najważniejszy moment, a jakże wymowny ostatniej wizyty żony przed egzekucją ukochanego, którą przekazywała w rozmowie z Eleonorą Ostrowską:

Eleonora: Wiem, że niektóre słowa są trudne do napisania ale… Marysiu tak trzeba…
Maria: Chyba tak… wiesz co mi powiedział Witold jak pozwolili mi go na chwilę zobaczyć przez kraty… „Marysiu… już nie mam siły… złamali mnie… przy tym Oświęcim to była igraszka…”

Gdy nasza para Warszawiaków zrozumiała wielkość postaci Witolda Pileckiego, Andrzej Tomaszewski grający wnuka/archiwistę przypomniał ważne zdanie, które podsumowuje bardzo dobrze piękno duszy naszego bohatera:

Wie Pan, co wyrył na ścianie swojej celi… napis: „Starałem się tak żyć, abym w godzinie śmierci mógł się raczej cieszyć niż lękać…”

Znamienne są słowa wnuka Pileckiego na koniec przedstawienia „Chyba rzeczywiście idą ciężkie czasy”, które podsumowują stan dzisiejszego narodu polskiego.

Spektakl “Rotmistrz Pilecki – Żołnierz Niezłomny” oceniam bardzo dobrze, szczególnie za przekaz moralny, etyczny, tak bardzo potrzebny młodzieży w kryzysie wartości i autorytetów. Ponadto patrząc, że oprócz dwóch osób, aktorami byli uczniowie podstawówki albo liceum, to grą aktorską nie odbiegali od jakichkolwiek standardów. Na śremskie warunki także scena prezentowała się godnie. Wspaniałym pomysłem było wplatanie co jakiś czas występów wokalnych znanych już z przedstawień KCEK solistów. Zaśpiewane utwory takie jak “Kocham wolność”, “Panie Generale” czy “Mamo tyś płakała” były po prostu genialne. Tym bardzie utwór duetu sanah oraz Igora Herbuta nabrał nowego wydźwięku, gdyż chyba nikt nie użył go do tematyki Żołnierzy Wyklętych. Do czego mógłbym się przyczepić? Dowiedziałem się, że niektórzy zauważyli słabą promocję tego wydarzenia. Myślę, iż mogło to być spowodowane krótkimi przygotowaniami, spowodowanymi feriami zimowymi. Jednak mimo tego reżyser Jakub Kozikowski i cały sztab stanęli na wysokości zadania artystycznego.

  1. Ile razy już słyszałem to durne hasło, które prezentuje sobą tylko i wyłącznie ignorancję je wypowiadającego. To tak typowe dla Polaków. Nie uczymy się historii, tym bardziej z historii, by wyciągać wnioski i nie powtarzać błędów przodków. Teraz tego nie widać, ale za kilka lat mogą być tego efekty. Mieliśmy zabory i to nawet trzy, a 150 lat później Wrzesień i obecnie są osoby, które bezmyślnie głoszą niebezpieczne hasła o „wgniataniu” kogoś w ziemię, jak Beck o nie oddaniu guzika. Żeby się nie skończyło tak samo… ↩︎

(fot. Wiktor Chicheł)

Zostaw komentarz