Img 1009
"Josyn" podczas pokazu (fot. Wiktor Chicheł)

Wietnam – jedzenie psów, wiara w duchy i wolny rynek!

Co o tym sądzisz?
+1
0
+1
0
+1
0
+1
0
+1
0
+1
0
+1
0

Adwent to czas spotkań wigilijnych wielu przedsiębiorstw i na jednym z nich mieliśmy okazję przeprowadzić rozmowę z poznańskim iluzjonistą, uczestnikiem „Mam Talent!”, twórcą strony internetowej „Wietnam Blog” – Andrzejem „Josynem” Nowakiem.

Czy magia istnieje?



W umysłach widzów tak i w dłoniach również (śmiech).

Jak się zaczęła Twoja historia?

Miałem jakieś 14 lat i chodziłem do gimnazjum. Kolega mnie zawołał na przerwie do szatni: „Chodź pokażę ci coś”. Dziwnie zabrzmiało, że kolega zaprasza mnie w ustronne miejsce, by coś pokazać (śmiech), ale stwierdziłem – idę w to. Wszedłem do szatni, a on wyciągnął ze śmietnika otwartą i zgniecioną puszkę coca-coli, zaczął ją obracać w powietrzu, ścianki robiły się gładsze, po czym przejechał ręką nad otwartym wieczkiem, te zamknęło się na nowo i otworzył puszkę z coca-colą w środku. Jak to zobaczyłem, a to był mój taki pierwszy kontakt z iluzją „close up” na żywo, to oszalałem i zacząłem przeszukiwać cały internet w poszukiwaniu jakichś numerów. Po miesiącu znalazłem jak to jest zrobione, w międzyczasie natknąłem się na jakieś podstawowe numery, które zacząłem ćwiczyć, no i jestem!

Co jest najważniejsze w pracy iluzjonisty, żeby sprawić, by wychodziła ta „magia”, mimo że wiadomo, iż to są godziny treningów trików, by ukryć to, co się dzieje naprawdę?

– To nie jest jeden czynnik, bo przez pierwsze lata trzeba sobie wyrobić zręczność dłoni, ten warsztat techniczny, dopiero na nim zaczyna się bazować. Porównajmy to do muzyki. To są te nuty. Potem z tych nut zaczynasz budować akordy. Tworzysz z nich kompozycje, to się nazywa rutyna, czyli sekwencja jakaś, do której musisz dodać jakąś fajną obudowę angażującą ludzi. Jeszcze musisz nauczyć zachowywać się wśród ludzi, czymś odwracać ich uwagę i pomyśleć jeszcze jak to ładnie zaprezentować. Wyrobić sobie jakąś dykcję, obycie sceniczne – na wiele elementów składa się udane show. Tak to się stopniowo rozwija.

Ile mniej więcej czasu zajmuje Tobie nauczenie się jednego triku? Jakie są takie „widełki”, bo wiadomo, że niektóre są łatwiejsze, a niektóre trudniejsze?

Myślę, że abym czuł się tak płynnie w każdym numerze, tak, że wiem, iż w każdych warunkach mogę go pokazać bez wpadki, to rok, dwaś lata muszę go wykonywać. Po tygodniu, dwóch powiedzmy, mógłbym robić na takim poziomie, że jestem spięty i muszę uważać. Natomiast by to było do perfekcji ze wszystkim, jakby z planami: A, B i C, to nawet dwa lata trzeba śmigać z treningami.

Img 1012 2
Jeden z popisowych numerów (fot. Wiktor Chicheł)

Czy był jakiś występ, po którym czułeś się taki zestresowany, czy w jakiś sposób upokorzony, że ktoś zdemaskował Twój numer albo kompletnie zepsułeś występ?

– Tak, miałem jeden właśnie taki pokaz w życiu. Miałem wtedy „depresję” przez dwa tygodnie. Co prawda myślę, że to nie było z mojej winy. Występowałem w jakimś klubie na imprezie dla licealistów, połowinki chyba i występ był zaplanowany na 22, ale ostatecznie się zaczął się o 24. To było w klubie muzycznym i w toalecie ludzie wciągali narkotyki oraz byli wszyscy pijani, nastolatkowie. Okazało się, że muza gra, wszyscy są mocno „porobieni”, nagle wyłączają muzę, magik wchodzi na scenę i nikt nie wie, co się dzieje. Nawet nie kontaktowali, jak ich zapraszałem na scenę, więc zrobiłem parę numerów i ostatecznie przerwałem, bo do końca były ciężkie warunki do prowadzenia. To był mój najgorszy pokaz w życiu.

Jak wspominasz przygodę w Mam Talent?

– Bardzo stresująco, muszę powiedzieć. To wygląda tak, że najpierw są pre-castingi, na które się udajesz. One nie są w telewizji, tylko masz grupkę jakichś tam reżyserów, całą ekipę i oceniają czy w ogóle się nadajesz na ten casting w telewizji, więc jest on drugim etapem tak naprawdę. Oni każą na niego przyjechać o 8 czy 9 rano, a nagrania zaczynają się o 15 do 22. Niektórzy muszą czekać w stresie wiele godzin. Ja miałem to szczęście, że byłem chyba trzeci, więc nie byłem aż tak zmęczony. Przede mną była grupa Avatar, które robiła wielkie show, wszystko się świeciło i ja tak stoję sobie na tym zapleczu, myślę: „Motyla noga, ja mam tam wyjść z trzema kartami? Powiedzą „spadaj koleś. Co ty tu robisz?”. Jednak zostałem bardzo ciepło przyjęty i świetnie wyszło. Robiłem iluzję z bliska dla jury.

Jak już się dowiedziałem, cztery lata temu wyjechałeś do Wietnamu i zostałeś tam na trochę dłużej. Czy mógłby zdradzić, co się tam wydarzyło i opowiedzieć trochę ciekawostek o życiu w Wietnamie?

– To wyglądało tak, że mój młodszy brat uczył angielskiego w Wietnamie od dwóch lat i stwierdziłem, że go odwiedzę. Nagle po dwóch tygodniach od mojego przylotu okazało się, że wybuchła pandemia. Ludzie zaczęli dzwonić i odwoływać występy na całym świecie, więc tak naprawdę zostałem bez pracy. Stwierdziłem, że „po co mam wracać do Polski, jak tam koszty życia są droższe, wszystko jest zamykane. Zostanę sobie w Wietnamie aż się nie skończy pandemia”.

To w Wietnamie było jak u nas???

– Tam tylko na miesiąc w kwietniu wprowadzili lockdown. I chociaż polski rząd wysłał samoloty, to ja stwierdziłem, że nie wracam, zostanę sobie aż się skończy pandemia i tak zostałem 13 miesięcy. Zanim minął kwartał, byłem juz żonaty z poznaną tam Wietnamką – moją obecną żoną Linh.

Jeszcze prosiłbym o te ciekawostki życia w Wietnamie, o samych Wietnamczykach.

– Wietnamczycy wszyscy mówią, że są ateistami i nie wierzą w nic, co jest nieprawdą, bo istnieje tam kult przodków. Tak naprawdę każdy Wietnamczyk wierzy, że duchy istnieją i mają wiele przesądów z tym związanych. Chociażby, jak zaczynam stukać pałeczkami o siebie, to żona na mnie krzyczy, że zaraz duchy przyjdą, bo według ich wierzeń to je przywołuje, czy jak raz sobie zacząłem cichutko gwizdać w toalecie o 2 w nocy, to też przybiegła, że duchy przywabię. Są naprawdę bardzo przesądni. Każdy dom na ostatnim piętrze ma ołtarzyk dla zmarłych, gdzie się regularnie modlą i też wierzą, że jak ktoś umrze w danym domu, to nie powinno go się sprzedawać, więc zostawia się te stare domy dla przodków, żeby ich dusze tam żyły. Oczywiście mięso psie regularnie się tu je. To jest nieprawda, że wymarł ten zwyczaj, nadal jest bardzo aktywny. Jeśli pojedziemy ze stolicy Hanoi ok. 100 km na północ, to miniemy kilkadziesiąt knajpek z napisem „psie mięso”. Generalnie mówi się, że Wietnam jest jedynym krajem, gdzie komunizm zadziałał i dobrze się sprawdza. To może być prawda, ponieważ już wcześniej ludność ta miała taką mentalność i żyła w komunach, mając wspólną żywność, więc to się wpasowało. Druga sprawa, że jest to komunizm czysto polityczny, bo ekonomicznie panuje tam kapitalizm, tak naprawdę maksymalnie. Przedsiębiorczość tam kwitnie, drobne działalności gospodarcze powstają, wszędzie na ulicy można zarejestrować biznes, co kosztuje cię z kilkadziesiąt złotych, a podatek dochodowy wynosi tylko 10%. To jest świetny kraj do robienia interesów.

Img 3886
Podczas rozmowy (fot. Piotr Chicheł)

A do tego przecież tam jest mnóstwo tych budek z jedzeniem. Tam pewnie nawet sanepidu nie ma.

No nie ma, więc jest pewne ryzyko, ale jak ktoś się parę razy zatruje, to przestaną przychodzić, więc działa wolny rynek.

No tak działa wolny rynek!

No i są takie historie, jak taka słynna, że jakaś babuszka chciała się trochę dorobić, bo nie miała pieniędzy, rozkładała kilka plastikowych taborecików na ulicy i sprzedawała napar z zielonej herbaty. Ludzie z okolicznych biur wychodzili i kupowali tylko u niej i potrafiła się tak na tym dorobić, że dom wybudowała.Tak naprawdę, gdy ktoś potrzebuje pieniędzy w Wietnamie, tam w ogóle nie istnieje takie coś jak zasiłek dla bezrobotnych i ubezpieczenia zdrowotnego też nie ma powszechnego, więc rodzina musi o ciebie zadbać. Tam też tak jest, iż rodzina jest twoją inwestycją na przyszłość i w szpitalach też zazwyczaj nie ma pielęgniarek, tylko rodzina musi pełnić funkcję 24h na dobę albo kogoś wynajmować.

A wracając do takiej babci to u nas, jak wystawi sobie przy metrze w Warszawie stoisko z kwiatami czy drożdżówkami, to przyjeżdża straż miejska i daje mandat z 500 zł albo wniosek na kolegium.

Tam, jak babuszka wyjdzie i robi fajną robotę, to nawet w jakichś rządowych gazetkach potrafią napisać: „Patrzcie jaki przykład przedsiębiorczości i kupujcie tam, bo fajny biznes ma”.

I z tym zostawimy naszych czytelników, z refleksją: gdzie jednak panuje prawdziwy komunizm? (śmiech). Dziękuję za rozmowę.

Img 1030
Trik “close-up” z kartami (fot. Wiktor Chicheł)

Zostaw komentarz