||

Teraz już wie, że może zrobić wszystko – rozmowa ze śremianinem Markiem Matuszewskim

Marek Matuszewski, człowiek pełen energii i pomysłów, nowym kierownikiem MOSiR w Dolsku / fot. arch. prywatne M. Matuszewskiego

Z Markiem Matuszewskim spotykamy się kilka dni po jego powrocie ze Stanów Zjednoczonych. Był tam jako pacer, czyli osoba wspierająca start Kornela Miszczaka z Wadowic w najtrudniejszym biegu na świecie – Badwater135 Ultramaraton. Choć sam nie startował, nie wyklucza, że za rok znów pojawi się w kalifornijskiej Dolinie Śmierci.

Berdychowski Kwiecien 2024

Dominika Górna: Marku złapać cię, to jak wygrać w totolotka (śmiech). Cieszę się, że już jesteś z powrotem w Śremie. Cały i zdrowy. Nawet nie zdążyliśmy porozmawiać po waszej wyprawie na Śnieżkę, ponieważ znów poleciałeś w świat.

Marek Matuszewski: Masz rację. Po wyprawie na Śnieżkę (w dniach 23-25 czerwca odbyła się wyprawa na Śnieżkę z dziećmi z niepełnosprawnościami pn. „Spełniamy górskie marzenia”, której jednym z organizatorów był Marek Matuszewski – przyp. red.) byłem w pracy trzy dni. A potem znów się spakowałem i poleciałem z kilkuosobową ekipą do Stanów Zjednoczonych. Kornel Miszczak, który planował start w morderczym biegu Badwater w Dolinie Śmierci w Kalifornii, poprosił mnie, bym został jednym z jego pacerów, czyli tzw. osób wspierających w biegu. A jest to jeden z najtrudniejszych biegów na świecie. Do pokonania jest 217 km po kalifornijskiej pustyni. Badwater to tak naprawdę wyschnięte jezioro, gdzie temperatura sięga 50 stopni Celsjusza.

DG: Na czym ta trudność polega? Opowiedz ze szczegółami, bo brzmi to naprawdę ciekawie…

MM: W biegu, który odbywa się w kalifornijskiej Dolinie Śmierci bierze udział 100 osób z całego świata, starannie wyselekcjonowanych przez organizatorów. Połowę stanowią zawodnicy z doświadczeniem, połowę osoby nowe. Jest jednak warunek, by miały doświadczenie w ultramaratonach i angażowały się w akcje charytatywne. I Kornel spełnił te wymogi w 100 procentach, ponieważ jakiś czas temu dołączył do naszego Runner’s Power i wspiera nasze akcje charytatywne. Ma też na swoim koncie trzy biegi na odległość minimum 165 km.

DG: Jak się poznaliście z Kornelem?

MM: Moja Gosia (Małgorzata Matuszewska, żona Marka – przyp. red.) w 2021 roku brała udział w Dolnośląskim Festiwalu Biegów Górskich. Tam na trasie poznała Kornela Miszczaka. Wówczas byłem Gosi suportem. Poznaliśmy się, polubiliśmy i tak jakoś wyszło, że Kornel w styczniu do mnie zadzwonił i poprosił, abym z nim pojechał na Badwater.

DG: No i pojechałeś.

MM: Podróż do Stanów Zjednoczonych w sumie trwała ponad 35 godzin. Pokonaliśmy miliony kilometrów. Na koniec czerwca wylądowaliśmy w Las Vegas. W teamie w sumie było nas osiem osób, ale Kornel poleciał wcześniej. Już tam na nas czekał. Aklimatyzował się do warunków atmosferycznych, bo temperatura w Vegas nie schodziła poniżej 40 stopni. Przez następne trzy dni przygotowywałem się do biegu. Szykowaliśmy także niezbędny sprzęt, zaopatrzenie, lodówki, wodę, napoje izotoniczne etc. Trzeba było wynająć odpowiedni samochód, który wytrzyma te mordercze temperatury. Europejskie auto natychmiast, by się tam zagotowało. Musieliśmy pojechać do biura zawodów, by odebrać pakiety i zrobić sobie pamiątkowe zdjęcia. To było kolejne ponad 400 km w dwie strony. Lekko nie było.

DG: Z pewnością nikt nie zakładał, że będzie lekko. A jak wyglądał sam start.

MM: Zawodnicy startowali w trzech turach. O 20.00 początkujący, o 21.00 średniozaawansowani i o 22.00 zawodowcy. Kornel startował o 21.00. Pierwsze 100 km musiał przebiec sam. My, jako 4-osobowa ekipa pacerów, jechaliśmy obok w samochodzie. Naszym zadaniem było dbanie o to, by Kornelowi było dobrze i komfortowo. Co 1,5 mili go schładzaliśmy i podawaliśmy wodę. Po 100 km można już było dołączyć do zawodnika. Zmienialiśmy się co kilka minut. W sumie przebiegłem około 75 km. Kornel miał na trasie kryzys, bowiem odezwało się ścięgno Achillesa. Obawiał się, że może to się źle skończyć. Troszkę trasy przez to przeszliśmy. W nocy również lekko nie było. Temperatura spadła do 47 stopni. Ale najważniejsze jest to, że Kornel nie poddał się i bieg ukończył w czasie nieco ponad 40 godzin. Końcówka była naprawdę dobra. Kornel wyprzedził około 20 zawodników. Na mecie otrzymał pamiątkowa sprzączkę do spodni i koszulkę finiszera.

Po drodze widzieliśmy biegaczy w różnym stanie. Bieg był cały czas monitorowany. Organizatorzy dbali o to, by nikt nie złamał regulaminu. Ważny był finisz, ponieważ zawodnikowi musiało na mecie towarzyszyć dwóch pacerów, inaczej byłby zdyskwalifikowany.

DG: Co było najtrudniejsze?

Odpowiedź na to pytanie oraz kolejne, a także relację z wyprawy po zachodnim wybrzeżu USA przeczytacie w najnowszym papierowym wydaniu Tygodnia Ziemi Śremskiej (w sklepach od 27 lipca) lub w e-wydaniu