Dmowski i Korfanty. Zakulisowa walka powstańcza w dyplomacji
106 lat temu ok. godz. 16.40 wybuchł największy, wygrany zryw niepodległościowy w historii Polski. Powstanie Wielkopolskie trwało od 27 grudnia 1918 do 16 lutego 1919 roku. W tym czasie mężowie stanu tamtego okresu walczyli na płaszczyźnie dyplomatycznej, co bardzo wspomogło w ostatecznym zwycięstwie.
„Korfanty to człowiek przyszłości, jeżeli wytrzyma linię, będzie postacią historyczną” – Roman Dmowski.
” […] był mi nauczycielem i przyjacielem. Wieloletniej współpracy z Nim dla dobra Narodu i Państwa nigdy nie zapomnę” – Wojciech Korfanty.
Roman Dmowski oraz Wojciech Korfanty poznali się na początku XX wieku w Lidze Narodowej i żaden jeszcze wtedy nie myślał, że razem, ale odrębną pracą doprowadzą do wyzwolenia Poznańskiego spod jarzma znienawidzonego narodu niemieckiego.
Wybuch walk powstańczych
Reklama
Korfanty postanowił wykorzystać fakt, że do Polski wracał Ignacy Jan Paderewski. Wielki artysta, dzięki któremu prezydent Woodrow Wilson 13. punkt swojego wojennego orędzia poświęcił Polsce, tak naprawdę wybierał się do Warszawy. Korfanty odebrał go jednak prosto z pokładu brytyjskiego krążownika HMS „Concorde” i pociągiem z Gdańska zawiózł do Poznania. W drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia na powitanie mistrza cały dworzec został udekorowany flagami polskimi, ale też Francji, Anglii i Stanów Zjednoczonych. Niemieckie władze wyłączyły prąd, lecz witającym jednak w niczym to nie przeszkodziło, gdyż zapalili setki pochodni. I w ich blasku, wiwatując, odprowadzili Paderewskiego aż do hotelu. Nazajutrz, 27 grudnia, atmosfera święta nie słabła. Już wczesnym rankiem tłum zaczął się gromadzić przed Bazarem. Z okien powiewały biało-czerwone flagi, a w witrynach sklepów wystawiono portrety prezydenta Wilsona i białe orły. Dla Niemców była to prowokacja i dowód na unerhorte polnische Frechheit, niesłychaną polską bezczelność. Na polski wiec przed Bazarem odpowiedzieli demonstracją w sali Ogrodu Zoologicznego, tej samej, w której po przyjeździe z Berlina kilka tygodni wcześniej był fetowany Korfanty. Po chwili tłum wylał się na ulice. Ze śpiewem „Die Wacht am Rhein” zrywał polskie flagi. Przy kawiarni „Grand Cafe” odpowiedziała im „Rotą” grupa Polaków. Korfanty widział z okna Bazaru, na co się zanosi. Wybiegł, nawołując, by Niemcom dać spokojnie przejść, ale nikt nie chciał już tego słuchać. I tak wybuchło Powstanie Wielkopolskie.
Po polskiej stronie od tygodni trwały przygotowania do akcji zbrojnej, ale wydarzenia potoczyły się żywiołowo i każdy zapamiętał je po swojemu. Gdy jedni wspominali zażarte walki z Niemcami o gmach Prezydium Policji w Poznaniu, inni zapewniali, że wszystko odbyło się bez rozlewu krwi. Padł tylko jeden strzał, nie wiadomo nawet, z której strony, i rozpoczęły się rokowania. W efekcie niemiecka załoga wyszła z budynku, zabierając broń, ale zostawiając Polakom amunicję. Po mieście krążyły opowieści, iż w walkach z Niemcami zginęło trzydzieści osób, ale bliższa prawdy jest wersja o zaledwie dwóch ofiarach. Za tę cenę udało się praktycznie opanować większość najważniejszych punktów w Poznaniu. Klucz do zwycięstwa leżał jednak w rękach niemieckich oddziałów, które pozostały w koszarach. Gdyby włączyły się do walki, mogłyby zmieść powstańców bez trudu.
Podkładanie kłód przez piłsudczyków
Korfanty był jedną z tych osób, które od strzelania wolały negocjacje. Z racji zasiadania w Komisariacie Naczelnej Rady Ludowej znalazł się w cywilnym kierownictwie powstania. Podlegał mu najważniejszy z czterech wydziałów – polityki i wojska. Wojskowe dowództwo sprawował wysłany na kompromitację przez Piłsudskiego gen. Józef Dowbór-Muśnicki. Korfanty nie potrafił znaleźć z nim wspólnego języka. Naczelnik RP nie dość, że chciał zaszkodzić reputacji wojskowego z Armii Carskiej, to wywołał tarcia z kierownictwem politycznym powstania.
„Hołota uliczna utrudnia nam pracę polityczną, a żołnierzom się zdaje, że jak za dawnych czasów, każdy z nich nosi buławę w tornistrze” – skarżył się w zaufanym gronie.
Miał powody, by nie znosić wojskowych. 28 grudnia, gdy akurat prowadził naradę w hotelu Bazar, wtargnęła tam grupa uzbrojonych członków piłsudczykowskiej Polskiej Organizacji Wojskowej.
„Nigdy rozpoczętej walki nie zaprzestaniemy, a wszyscy, którzy są jej przeciwni, są naszymi wrogami i tym kula w łeb” – zagroził dowodzący peowiakami Roman Wilkanowicz.
Korfanty nie dał się zastraszyć. Powstańców wyrzucił z sali, oświadczając im, że pod terrorem bagnetów obradować nie będzie. W tym samym czasie wysłannicy polskiego wywiadu wojskowego słali na niego donosy do Warszawy, iż opowiada niestworzone brednie o Piłsudskim i rzuca na niego różne oszczerstwa. Tak jak ich wódz polityczny – szkodzili sprawie, zamiast wspólnie dążyć do wolności Poznańskiego.
Początek negocjacji z Niemcami
Nic jednak nie mogli poradzić na to, że gdy 30 grudnia z Berlina przyjechali przedstawiciele rządu niemieckiego, to Korfanty z nimi pertraktował w poznańskim ratuszu jako najważniejsza osoba po polskiej stronie. Od razu zagrał o wysoką stawkę – zażądał wyjścia niemieckich oddziałów z miasta.
„Pertraktujemy z panami jak władza z władzą. Jeżeli Grenzschutz jest konieczny, żądamy, by utworzono go z ludności miejscowej” – oświadczył Niemcom i postawił na swoim.
Wiceministrowie Eugen Ernst i Paul Goehre dali mu się przekonać, że winę za wydarzenia sprzed trzech dni ponoszą żołnierze stacjonującego w Poznaniu 6. Pułku Grenadierów. Postanowiono, iż opuści on miasto. Do opanowania całej Wielkopolski było jednak jeszcze daleko. Nawet wyjście niemieckiego wojska z Poznania nie było równoznaczne z odłączeniem tego miasta od Niemiec.
„Pod względem narodowym nie uprzedzamy wyników kongresu pokojowego. Żądamy tego, co nam się należy na zasadzie równouprawnienia” – podkreślał w negocjacjach z Niemcami Korfanty.
Już wkrótce przeciwnicy zarzucali mu z tego powodu, że nie chciał przyłączać Wielkopolski do Rzeczpospolitej i gotów był zadowolić się autonomia w granicach Niemiec.
4 stycznia w podobny sposób, negocjacjami, a nie karabinami, pojechał zdobywać Bydgoszcz. Niewiele brakowało, a misja zakończyłaby się dla niego tragicznie. Ledwie wysiadł z pociągu, otoczyli go niemieccy żołnierze. Na rozmowy musiał się udać pod lufami ich karabinów. Przy stole obrad Korfanty z miejsca zaatakował. Groził, że Polacy mają wystarczające siły do akcji zbrojnej. Znów, jak w Poznaniu, zażądał usunięcia niemieckiego wojska. Dodał też postulaty polityczne: powołania Polaka na stanowisko prezesa rejencji bydgoskiej oraz zapewnienia równouprawnienia języka polskiego w szkołach i urzędach. Ponownie ani słowa o przyłączeniu do Rzeczpospolitej – tego mu też wrogowie nie zapomnieli. Taka taktyka Korfantego – unikania niepotrzebnego przelewu krwi – przynosiła efekty. Kontrola nad kolejnymi miejscowościami Wielkopolski przechodziła w ręce powstańców. Przeważnie udawało się rozbroić Niemców bez walki. Oficerowie POW, którzy parli do siłowego rozstrzygnięcia, sarkali jednak, że Korfanty tylko utrudnia i blokuje.
Jednak 26 stycznia 1919 roku ani oni, ani nikt inny nie mógł odmówić Korfantemu honoru. W Poznaniu na Wilhelmsplatz odbierał przysięgę wojska na wierność Komisariatowi Naczelnej Rady Ludowej.
„Nowa Polska będzie oparta na zasadach demokratycznych i powszechnej szczęśliwości. Uznawać będzie nie stan urodzenia, ale zasługi wobec ojczyzny” – mówił na zakończenie dwudziestominutowej defilady.
I na potwierdzenie, ze nie są to słowa rzucone na wiatr, na mocy swoich uprawnień awansował 80 podoficerów na podporuczników.
Wkracza Dmowski na Zachodzie
29 stycznia, podczas Konferencji Pokojowej w Wersalu, Roman Dmowski został zaproszony przed oblicze tzw. Radę Dziesięciu, w której zasiadali najważniejsi politycy zwycięskich mocarstw. Otrzymał „wolny” głos i przez kilka godzin przedłożył polskie interesy, mocno podkreślając znaczenie Poznańskiego dla odradzającej się Rzeczpospolitej. Co ciekawe, mówił w językach francuskim i angielskim tłumacząc na przemian. Polski polityk zachwycił wszystkich swoją wiedzą i umiejętnościami językowymi. Po wszystkim sam premier Francji Clemenceau mu pogratulował, a Dmowski wykorzystał te okazję do walki o polski interes w walkach powstańczych. Albowiem Rada kilka dni wcześniej wysłała notę, która nawoływała do zaprzestania walk polsko – niemieckich. Dmowski wiedząc, iż tylko powstańcy wielkopolscy zareagują na apel, co spowodowałoby idealne warunki do skutecznej kontrofensywy niemieckiej, przekonywał francuskiego polityka do kolejnych działań, które zapobiegłyby niezamierzonej eskalacji walk.
„Jeżeli Rada Najwyższa zajęła to stanowisko, że walka musi ustać, to nie wystarcza wydać odezwę, ale trzeba narzucić rozejm, wysłać komisję, która ustanowi linię demarkacyjna między walczącymi stronami. Na szczęście propozycja moja została przyjęta i rozejm pod naciskiem sprzymierzonych stał się faktem.” – „Polityka polska i odbudowanie państwa”, Roman Dmowski, Warszawa 1926
Jednak na to wydarzenie trzeba było jeszcze poczekać ponad 2 tygodnie.
Dalsza walka Korfantego
Ze względu na pogorszającą się sytuację na froncie Wielkopolanie byli zmuszeni do podjęcia ponownej próby negocjacji z Niemcami i tym razem ich pozycja była gorsza. Natomiast Berlin nie miał powodów, aby dążyć do porozumienia. Do Berlina udała się delegacja z Wojciechem Korfantym i ks. Stanisławem Adamskim. Rozmowy trwające do 3 do 5 lutego nie przyniosły jednak rezultatu. Warunki zaproponowane przez Niemców byty nie do zaakceptowania. Niemieccy negocjatorzy już na początku zażądali rozwiązania powstańczej Armii Wielkopolskiej. Ponadto Wielkopolanie mieli uznać prawa Niemiec do Wielkopolski, prosić o przebaczenie i wypłacić odszkodowanie za spowodowane straty. Polacy mieli zdać nie na łaskę wroga. Ks. Stanisław Adamski, przyszły biskup katowicki, wspominał berlińskie negocjacje jako próbę nerwów. Zamkniętych w hotelu polskich wysłanników traktowano prawie jak więźniów. Dano im niby do ochrony kilkudziesięciu oficerów, ale ci zachowywali się bardziej jak strażnicy. Adamski podkreślał, że Korfanty, który byt główną postacią w polskiej delegacji, wyszedł z tego zwarcia zwycięsko. Widząc, iż Niemcy chcą ich potraktować jak buntowników, rzucił w ich stronę ostro:
„Przybyliśmy tu jako przedstawiciele wolnego społeczeństwa polskiego, aby pertraktować na równej stopie”.
To w dużym stopniu twardej postawie Korfantego powstańcy zawdzięczali, że Niemcy zgodzili się na zawieszenie broni.
Od negocjacji z Niemcami w Berlinie nie mniej ważne okazały się rozmowy w Warszawie z przedstawicielami aliantów. 13 lutego ich świadkiem, w sali malinowej hotelu Bristol, był Kajetan Morawski. Wspominał, że Korfanty prosił go o pomoc z tłumaczeniem, ale poradził sobie i bez niego.
„Do dziś dnia nie umiałbym określić, jakim językiem przemawiał, bo niemieckim, jakim władał biegle, nie chciał się posługiwać. Była to chyba jakaś zaimprowizowana mieszanina zwrotów i nawet poszczególnych słów angielskich, francuskich i polskich, ale wygłoszona z takim ogniem, tak przekonująco, że zrozumieli ją i stary wyga parlamentarny Noulens, i wykwintny sir Esme Howard, i ruchliwy dyplomata włoski minister Montagna, i uczony amerykański profesor Lord. Z miejsca postanowili wyruszyć do Poznania, aby i sama obecnością swa i odpowiednimi zarządzeniami powstrzymać agresywność działających poza ramami zawartego już zawieszenia broni oddziałów niemieckiego Grenzschutzu”.
Tej elokwencji Korfantemu też nie zabrakło, gdy Noulens z pozostałymi członkami komisji przyjechał do Poznania. Po przemówieniu Noulensa większość poznaniaków uważała sprawę polska za załatwiona tak, jak tego pragnęli. Także 13 lutego reprezentujący ententę gen. Pierre Nudant przekazał delegacji niemieckiej warunki przedłużenia rozejmu. Propozycje były dla Niemców szokiem. Ostre protesty Berlina nie odniosły żadnego skutku.
W końcu oficjalnie na podstawie rozejmu podpisanego 16 lutego 1919 roku w Trewirze Francja zmusiła Niemców do podpisania rozejmu z Naczelną Radą Ludową, stawiając to jako warunek przedłużenia układu rozejmowego między Niemcami a państwami zachodnimi. Niemcy musieli powstrzymać się od wszelkich działań zbrojnych przeciwko Polakom w Wielkopolsce oraz w innych okręgach. Układ ustalał również linię demarkacyjną obejmującą zasięgiem obszary zdobyte w wyniku walk powstańczych. Oznaczało to jednocześnie uznanie Armii Wielkopolskiej za część wojsk sojuszniczych. O losie Wielkopolski miał zdecydować traktat pokojowy w Wersalu. W tamtych tygodniach Korfanty, jako najważniejsza postać Komisariatu Naczelnej Rady Ludowej, faktycznie rządził Wielkopolską.
A po rozejmie
Dodatkowo 28 lutego Dmowski wysłał „Notę Delegacji Polskiej na Konferencji Pokojowej w sprawie granic zachodnich Państwa Polskiego” Przewodniczącemu Komisji Terytorialnej Julesowi Cambonowi, w której nie pozostawiał złudzeń Aliantom do kogo powinna należeć Wielkopolska:
„Poznańskie zostało zabrane przez Prusy przy pierwszym (1772) i przy drugim (1793) rozbiorze. Następnie tworzyło ono część Księstwa Warszawskiego (1807–1815) i zostało znów włączone do Prus przez kongres wiedeński. Poznańskie liczy 2 100 000 mieszkańców na przestrzeni 29 000 kilometrów kwadratowych. Oficjalna statystyka niemiecka określa liczbę Niemców na 38%. W rzeczywistości liczba miejscowych Niemców nie przekracza 20% ogółu ludności. Poznańskie było kolebką państwa polskiego, krajem najdawniejszej polskiej cywilizacji, a wskutek tego krajem najbardziej posuniętym w swym życiu społecznym. Ludność w swej masie znajduje się na po ziomie cywilizacyjnym krajów zachodnich, wykazuje najwięcej energii i zdolności organizacyjnych i bardzo gorący polski patriotyzm. Z powyższych względów kraj ten posiada pierwszorzędne znaczenie dla odbudowanego państwa polskiego, które żąda przyłączenia go w całości” – „Polityka polska i odbudowanie państwa”, Roman Dmowski, Warszawa 1926
Od Niemiec prowincja oddzielona była linią demarkacyjną, zaś od Rzeczpospolitej granica państwowa. Podróż do Warszawy wciąż wymagała paszportu, a przewiezienie towaru wiązało się z opłaceniem cła. Armia Wielkopolska, choć wzmocniona przez ochotników – oficerów Wojska Polskiego, formalnie aż do końca maja 1919 roku nie była podporządkowana władzom w Warszawie.